Grzegorz Górka; Cztery córki mojego dziadka Jakuba Zająca z Szopienic i babki Agnieszki z domu Jesionek rodem z Bogucic
Katowice 26 czerwca 2022 r.
Grzegorz Górka; Cztery córki mojego dziadka Jakuba Zająca z Szopienic i babki Agnieszki z domu Jesionek rodem z Bogucic
...z podziwu dla heroizmu mojej Babci i pragmatyzmu tych co Jej pomogli - bez Nich nie byłoby na świecie może także mnie.
Pisząc te słowa chcę upamiętnić 4 córki mojego dziadka Jakuba Zająca (24.4.1884-6.2.1916), górnika z Szopienickiej Wilhelminy.
fot.1. Mój
dziadek Jakub Zając
ze swoją drużyną w wojsku (Brzeg nad Odrą?)–siódmy od lewej.
a najbardziej ich urodzoną w Bogucicach Matkę Agnieszkę z domu Jesionek (13.1.1886-22.2.1970). Dziadek Jakub umierając w 1916 r. jako niespełna 32 - letni żołnierz armii niemieckiej w szpitalu wojskowym we Wrocławiu z poniesionych ran w czasie I wojny światowej, zostawił babkę Agnieszkę z 4 dziewczynkami w wieku 2, 7, 9 i 10 lat: 10 letnią Moniką, 9 letnią Małgorzatą („Greta” - moja Mama), 7-letnią Marią („Mika”) i trochę ponad 1,5 – roczną Elżbietą. Taki był los tysięcy matek i dzieci, osieroconych przez tę okrutną wojnę. Niemieckie państwo (które miało się tutaj niedługo zmienić na inne - Polskę ) już w trakcie przegrywanej wojny mało interesowało się jak wyżywić i wychować wdowy i sieroty. 30-letnia wtedy babcia Agnieszka miała na szczęście dosyć liczną rodzinę.
Jeden z 4 braci babci: Konrad Jesionek – przedsiębiorca transportowy z Zawodzia ufundował siostrze wraz z pozostałym rodzeństwem sklep w Bogucicach, w pobliżu miejsca gdzie mieszkała wraz z córkami w domu siostry bliźniaczki Marty Kolon. (była chyba współwłaścicielką tego domu bo dołożyła się do jego budowy z odszkodowania po wojennej śmierci męża Jakuba Zająca). To 9-cioro rodzeństwa (4 braci i 5 sióstr: oprócz Konrada (2 synów: Rudi i...) to brat Feliks z Wełnowca, brat Franc (synowie Jerzy i Paweł, córka Renata) – kolejarz, brat Karlik (syn Piotr) – agent ubezpieczeniowy, 4 pozostałe siostry to: bliźniaczka Marta po mężu Kolon (6 dzieci: Richard, Hubert, Ernst, Bruno, Hilda, Leon), siostra Julia po mężu Cichy, siostra Maria- zmarła jako dziecko, siostra Franciszka po mężu Paprotny – miała 8 dzieci (Truda, Holdek, Ana, Florek, Henryk, Frycek, Wiktoria i Matylda) – mieszkała w Bogucicach na „Świetojonce” osadzie kolejowej w pobliżu szybu „Ludwik” i stacji wąskotorówki „Paulina” w kierunku Wełnowca). Docelowo (wcześniej zlokalizowany przy dzisiejszej ulicy Mieroszewskiego – w pobliżu rogu z ul. Ścigały) sklep mieścił się w pokoju wydzielonym z cudzego mieszkania przy ul Katowickiej 7 (nota bene obecnie teraz tam też mieści się sklep - monopolowy). Wejście do sklepu jest uwiecznione na zdjęciu opublikowanym na okładce wydanej w 2016 r. książki Józefa Krzyka pt. „Szałfynster” – zdjęcie pochodzi z lat 30 XX wieku – jako właścicielka na szyldzie „Składu Towarów Mieszanych i Nabiału” widnieje już „Marja Zającówna” czyli ciocia Mika (moja matka chrzestna), która pokończywszy odpowiednie kursy miała uprawnienia do prowadzenia „interesu”. Obok na schodach stoi ciocia Ela – wraz z ciocią Miką stanowiły dwuosobowy personel „obsługowy” sklepu.
- (gdy jej Polska – zwłaszcza PRL mocno dokuczyła, droczyła się ze swoim zięciem (a moim ojcem): „jak byś ty mioł robota to bych cie nigdy nie wysłała do tego powstania”). Przytaczam tę wypowiedź chociaż babka nie miała żadnego prawa by w 1920/1 puszczać lub nie puszczać ojca do powstania bo go może wtedy jeszcze wcale nie znała. Ale jest w tym zdaniu dużo prawdy gdyż żołd powstańczy w czasie III powstania był jedynym zarobkiem ojca – wtedy bezrobotnego 19-latka. „Babka” miała powody by wnerwiać się na PRL - po 30-kilku latach samotnego wychowywania córek i likwidacji przez „ludową władzę” sklepu, z którego państwo ściągało podatki, dopiero po 1956 roku, dzięki wiedzy i zapobiegliwości wujka Pawła-męża cioci Eli dostała 180 zł (najniższą wtedy) emeryturę a przez kilka lat była na utrzymaniu córek.
Nie wiem jak w szczegółach sieroty przetrwały
szalejące wokół rewolucje i inflację – w każdym razie dla całej piątki była to
ciężka praca a czasami wręcz katorga wbrew przysłowiu, że lepszy funt handlu
niż kilo roboty. Często jedynym pożywieniem całej piątki były niesprzedane
resztki (np. zbyt optymistycznie zakupione w hurcie banany). Gdy tylko miały na
tyle siły – musiały Matce pomagać – czy to przy ladzie – czy też w zaopatrzeniu
sklepu.
W
upadającym cesarstwie a dokładniej w jego ważnej części - państwie pruskim, w
którym Śląsk stanowił jedną z większych prowincji był obowiązek szkolny więc
córki Agnieszki Zając pokończyły szkoły powszechne - 2 najmłodsze Mika i Ela kończyły
edukację już w szkołach polskich, gdyż takie państwo nastało od połowy 1922 roku w Bogucicach (włączonych
od 1924 r. do miasta Katowice). Moja mama Małgorzata, nazywana przez
rodzinę Gretą („Gryjta”) była w tym gospodarstwie pracownikiem fizycznym –
dowoziła ręcznym, 4 kołowym wózkiem wraz z Mamą Agnieszką towary z katowickiego
targu, który mieścił się w 3 halach targowych nad Rawą – przy dzisiejszej ulicy
P.Skargi – do dziś została tylko jedna z nich (obecny Supersam). Szlak dowozu
prowadził drogą przez hałdy „pocynkowe” byłej huty „Marta” do okolic
dzisiejszego ronda i stamtąd w kierunku tychże hal . Droga (gruntowa) na targ od
strony Bogucic odgałęziała się od ulicy Katowickiej za domem Szczyrbowskich z
lewej (dzisiejszy skraj dawnej szwalni czyli obecnie Wyższej Szkoły
Pedagogicznej im. J.Korczaka z Warszawy a jeszcze dawniej okupacyjnego basenu
ppoż) i piekarnią Jarominów (z prawej). Kilkadziesiąt metrów dalej stoi do dziś
kamienny krzyż, koło którego przebiegała nieistniejąca już dziś droga. 200-300
m dalej droga dochodziła do muru wokół kop. „Ferdynand” (potem „Katowice”) i
wzdłuż tego muru dochodziła do miejsca, gdzie dzisiaj jest katowickie rondo.
Stąd już za ok.300-400 m są d. hale targowe nad Rawą. W sumie od sklepu na targ
2-2,5 km.
Przechodząc do życiorysów córek babci Agnieszki i dziadka Jakuba pozwolę sobie na małą anegdotę. Otóż babcia Agnieszka oczywiście miała ambicję by córki wydać za mąż. Przygotowywała więc małe „posagi”. Miały one postać obrusów na stoły. Na każdym z nich wyhaftowany był „uniwersalny” inicjał "MZ" najczęściej tzw „haft angielski” czyli biały), pasujący do trzech starszych córek. Jeszcze dziś wśród przejętych po rodzinie obrusów zdarza się takie cacko
Na zakończenie opowieści o mojej „babce” Agnieszce pokażę zdjęcie z Jej pogrzebu – przeżyła 84 lata (*13.1.1886 +22.2.1970) spośród wielu zdjęć wybrałem to pod ścianą domu na ul. Katowickiej 7 (wtedy ul. R.Luksemburg) z zarysem zabudowanej dziury po „szałfynstrze” i drzwiach wejściowych do sklepu, który ponad 30 lat prowadziła, stoi formujący się kondukt: w 1 parze Ciocia Ela i wujek Paweł Bodynkowie, w drugiej moi rodzice Małgorzata i Józef Górkowie, w trzeciej Konrad (fundator sklepu babci) i „Hyjdla” Jesionkowie. Za nimi inni krewni (Kolony i Jesionki).
Pierwsza z domu „urwała się” moja mama Małgorzata Zając (1907-1977) wychodząc za mąż w 1929 r. za byłego powstańca śląskiego, tokarza, zatrudnionego w dziale „metalowym” kop.”Ferdynand” (Józef Górka). A 10 lat później zapukała do rodziny następna wojna. U jej progu na początku września 1939 straciła świeżo poślubionego męża ciocia Ela (Jan Czakański - urzędnik bankowy- zginął od bomby w pierwszych dniach września 1939 z powodu wiary w polską propagandę, że Hitler zrzuca „papierowe bomby”). U nas w domu zachowała się piękna pamiątka z tego epizodu: komplet stołowy pomalowany na czarno zakupiony przez Janka Czakańskiego w prezencie weselnym. W jego skład wchodzą: zegar stojący, stół rozciągany długości 5 m+10 krzeseł i 2 kredensy. Komplet ten odkupiłem od kuzyna Damiana Bodynka. Tuż po tej śmierci przyszła następna – zmarł narzeczony ciotki Miki (H.Glǖcksmann?). Jeszcze na ślubie cioci Moni w lecie 1940 r. ciocia Mika występuje w żałobie (po tej tragedii już nie wyszła za mąż). Poniżej fotografia obu par (tuż przed wojną).
fot.7. Od lewej: Elżbieta
Zając, Jan Czakański, Maria Zając, H.Glǖcksmann? 1939
Po II
wojnie światowej sklep przetrwał jeszcze 5 lat, kiedy to zmiotła go „bitwa o
handel” niesławnej pamięci ministra ds. handlu Hilarego Minca. Mój ojciec jako
b. powstaniec śląski myślał, że wygra tę bitwę i wziął na siebie obowiązek
figurowania na szyldzie jako właściciel sklepu. O święta naiwności: dochodzący
do władzy (na sowieckich bagnetach) komuniści przyjęli doktrynę, że powstania
śląskie jako ruch nacjonalistyczny były sprzeczne z duchem proletariackiego
internacjonalizmu. Nie będę zanudzał czytelnika szczegółami tej "bitwy" - do dziś mam kilkanaście dokumentów nt nieczystych metod niszczenia prywatnego handlu - ograniczę się do morału, że smutny koniec "uspołecznionego" handlu u schyłku PRL to rodzaj kary za tamte bezeceństwa urzędów skarbowych (a musiało ją ponieść społeczeństwo). Po „zwycięstwie socjalizmu” o zgrozo patronką d. ulicy
Katowickiej została, urodzona w Zamościu Róża Luksemburg, wraz z K. Liebknechtem przywódczyni po
I wojnie światowej Komunistycznej Partii Niemiec – jedna z twórców tej
doktryny. Ci którzy „wyczuli pismo nosem” już przed 27 stycznia 1945 posyłali
dzieci do komunii (przypuszczając, że komuniści „po wyzwoleniu Polski” już na
takie fanaberie nie pozwolą) a najbardziej przewidujący też odpowiednio wcześniej zaczęli spoglądać
„bardziej na zachód”. Do nich należała najstarsza z sióstr mamy - ciocia Monia.
fot 8. Stacyjka kolejowa Kostrzyca
fot.9. Widok na Karkonosze z Kostrzycy – od prawej Śnieżka, Kowarski Grzbiet i Przełęcz Karkonoska, na 1-szym planie kąpielisko Bukowiec
W celu zawarcia ślubu wypuszczono Oswalda Hallmanna na kilka dni z obozu koncentracyjnego gdzie jako cieśla był osadzony (budując ten obóz). Był elementem podejrzanym jako przedwojenny aktywista SPD. Cenne jest zdjęcie z tego wesela – publikuję go mimo słabej jakości technicznej.Jedyny syn Hallmannów – mój kuzyn Heinz (*4.1943 - ) obracał się w
tych samych kręgach politycznych co jego ojciec - po studiach prawniczych był
nawet z nominacji SPD wiceburmistrzem Frankfurtu na Menem. Z ciocią Monią (po
latach przysyłania paczek) widziałem się po raz pierwszy w 1958 r. gdy
przyjechała na moją I komunię św., ponad 10 lat po przymusowym wysiedleniu
Niemców z polskich (i czeskich) już Sudetów, najpierw nad Morze Północne ale jej męża -
wujka Oswalda ciągnęło w góry – następnym etapem były więc góry Taunus w Hesji
(Kelkheim), gdzie zbudował dom.
W latach 60-tych XX w. już ok. 75 –letnia babcia Agnieszka Zając zdążyła jeszcze odwiedzić Hallmannów
fot.11. Babcia Agnieszka Zając w Kelkheim na balkonie z córkami Moniką i Marią (Mika)
Potem widziałem Hallmannów jeszcze raz w 1973 r. gdy całą rodziną odwiedzili swoim starawym „Oplem” Bogucice i rodzinną Kostrzycę (jest tam obecnie europejski Leśny Bank Genów i arboretum (muzeum drzew). Nawet nie wiem, w którym z 6 przysiółków Kostrzycy mieszkali (dom rodzinny wujka Oswalda jeszcze wtedy stał). Jeździł z nimi Paweł Bodynek – drugi mąż najmłodszej siostry Elżbiety Bodynek (1914-2000). W 1973 r. zawiozłem Heinza (pociągiem) do Warszawy – niestety nie dotarłem pod pomnik Bohaterów Getta na Muranowie (dzisiejszego muzeum Żydów polskich POLIN naprzeciw tego pomnika jeszcze nie było) – choć marzeniem Heinza było by podobnie jak szef SPD - kanclerz W.Brandt ( w dniu 7.12.1970) uklęknąć przed tym pomnikiem.
Przedostatni
raz widziałem Heinza na 80 urodzinach
Cioci Moni w czasie katastrofy w
Czarnobylu tj. w kwietniu 1986r.
, pojechałem tam pociągiem wraz z siostrą Mamy - moją chrzestną, ciocią Miką
(Maria Zając 1909-1991). W 1986 r. Heinz (wówczas szef tzw. Rechtsamtu
w frankfurckim magistracie) obwiózł mnie krajoznawczo
po Hesji – zaprosił mnie także na obchody 1 Maja (festyn socjaldemokratów tj.
SPD) w stolicy Hesji Frankfurcie nad Menem (było bardzo biało-czerwono – to
barwy tego landu). Heinz przedstawiał mnie jako „kolegę z Polski” (nie jako
kuzyna – wstydził się chyba, że kuzyn a nie mówi prawie wcale po niemiecku?). O
sympatiach politycznych Heinza świadczą jego 2 żony: z pierwszą rozwiódł się bo
jako komunistka stoczyła się w kierunku maoizmu a z drugą (też o sympatiach
lewicowych), miał syna o imieniu Ilja (sic!) Andreas. W 1986 r. byłem trochę zaangażowany w remont pokoju Ilji
gdyż zbliżała się wizyta nauczyciela szkolnego w domu rodzicielskim a jego
pokój był wytapetowany… na czarno. Po tym wyjeździe do RFN symptomatyczny
był mój powrót do pracy w katowickim Głównym Instytucie Górnictwa
– najwidoczniej nie spodziewano się już mojego powrotu więc na wszelki wypadek
wynagrodzenie za urlop otrzymałem bez należnej wtedy premii a jeden z kolegów –
działaczy związkowych (jak się później dowiedziałem – współpracownik SB)
oświadczył mi, że wie (skąd wiedział?) iż dostałem
zapomogę z magistratu w Kelkheim, przynależną tylko osobom narodowości niemieckiej. Gdy po latach analizuję ten ok. 6
tygodniowy wyjazd do ówczesnej RFN to uświadamiam sobie, że stałem się
nieświadomie pionkiem w toczącej się wówczas grze: Polska (poczynając od
„państwa” a kończąc na współpracownikach i sąsiadach) nie wyrzucała swoich
obywateli – Ślązaków do Niemiec ale bardzo na to liczyła: 1.Zwalniało
się mieszkanie, które można było bez zbytnich ceregieli od nowa
zasiedlić (zazwyczaj wyjeżdżający sprzedawał go pozostającym w Polsce,
zaspokajając ówczesny „głód mieszkaniowy”), 2. zwalniał się etat
– gdziekolwiek emigrant był zatrudniony gdyż wtedy raczej Państwo dokładało do
obywatela (przynajmniej tak twierdziło) niż liczyło na wytworzoną przez niego
cząstkę dochodu narodowego.
Ciocię Monię i Heinza widziałem ostatni raz – u niego i jego drugiej żony z 2 pasierbicami w Kelkheim i w Moguncji (Mainz) 18 lutego 1995 r. gdy Polska w ramach przygotowań do wejścia do UE organizowała szkolenia „przedakcesyjne” – odwiedziłem wtedy po raz ostatni Monikę - już prawie 89-letnią matkę Heinza, urodzoną w kwietniu 1906 r. w Bogucicach (starsza siostra mojej Mamy Małgorzaty Górka), miało to miejsce w domu opieki OO Bonifratrów w pobliskim Kȍnigstein – ciocia Monia miała już demencję i bardzo się popłakała gdy odpowiedziałem Jej na pytanie o zdrowie mojej Mamy, że Mama już 17 lat nie żyje. Mimo tego smutnego akcentu odwiedziny te przebiegały w krańcowo innej atmosferze dla nas – odwiedzających niż wcześniej – już nie byliśmy tam jako biedni krewni ale prawie równorzędni partnerzy. Ciocia Monia zmarła w 1997 r. - 22 lata po wujku Oswaldzie – wiecznie tęskniąc za swoim miejscem urodzenia tj. Bogucicami.
fot.12. W
środku ciocia Monia,
z lewej Heinz, z prawej ja w domu opieki OO Bonifratrów w Kȍnigstein w 1995 r.-
trzymam rękę cioci Moni w pożegnalnym uścisku (na Jej pogrzebie nikt z Bogucic nie
był).
Jeszcze
raz próbowałem skontaktować się z Heinzem 31.7.2005 r. po drodze (samochodem Skoda
Felicja) do kuzyna mojej Niny - Janka w Rosenfeld pod Stuttgartem i naszej Gosi
zamieszkałej wtedy w Solingen. Niestety skończyło się na odwiedzinach grobu Jego Rodziców w
Kelkheim. Dom zbudowany w górach Taunus był już wtedy w trakcie konfiskaty
przez bank – ciocia Monia „przemieszkała” go w domu opieki. Heinz brał pożyczki
na hipotekę by opłacić drogi pobyt u Bonifratrów w Königstein - wtedy było to
około 5000,- DM na miesiąc, długi niespłacane przez lata przekroczyły wartość
domu i przejął go komornik.
Z Heinzem rozmawiałem głównie po angielsku bo to był jedyny nasz wspólny język.
Kilka razy wspomniałem już o mojej mamie Małgorzacie Górka (29.12.1907-12.10.1977) z d. Zając – oto jej zdjęcie z tzw. karty cyrkulacyjnej wystawionej (przez konsulat niemiecki i dyrekcję policji w Katowicach) gdy miała 20 lat, 3 miesiące i 10 dni (8.4.1928). Dokument ten umożliwiał po 1922 r. (do 1939) osobom nie mającym paszportu przekraczanie granicy polsko-niemieckiej na Górnym Śląsku np. dla odwiedzin krewnych, w czasie pielgrzymek do Piekar Śl. itp
fot.15. Moi rodzice Małgorzata Zając i Józef Górka – zdjęcie ślubne 20 października 1929, mieli trzech synów:Henryk (29.4.1934, 7.12.2012),Antoni (12.6.1945, 30.10.1980) i Grzegorz (ur. 13.2.1948)
fot.16. (1939 rok?) Spotkanie „zaręczynowe” cioci Miki z H.Glǖcksmannem?. Z
prawej moi rodzice. Mama wskazuje na coś palcem a na rękach Ojca mój o 14 lat
starszy brat Henryk.
Fot.17. 1945 Małgorzata Górka z 2 dzieci: 11 – letni Henio w stroju „komunijnym” szedł do 1 komunii na początku stycznia 1945 bo sowieci byli "u bram", na ręku Tosiek ur. 12 czerwca 1945
fot.18. Rodzice ok.1965r. w amfiteatrze na Górze Św. Anny z b. Powstańcami Śl. z Bogucic (z prawej Jan Absalon i z lewej Pietrek)
fot.19. Srebrne Gody czyli 25 rocznica ślubu moich rodziców Józefa i Małgorzaty Górka paźdz.1954, Klasztorna 2 przed domem „Górków” zbudowanym na początku XX wieku przez dziadka Feliksa Górkę (fot. Tadeusz Wilczok – późniejszy rektor Śląskiej Akademii Medycznej – na zdjęciu pierwsza z prawej jego późniejsza żona a moja kuzynka Gizela Brzezina – obok jej ojciec Wiktor Brzezina – mój chrzestny. Na zdjęciu tym są moi rodzice i rodzina z obu stron w tym ja z braćmi.
fot.20. Moi Rodzice i Halina z Heniem 1970
fot.23. Pogrzeb Mamy Małgorzaty Górka Bogucice (zm.12. X.1977). Za trumną kroczą dzieci – w środku nasza Asia- trzyma za ręce kuzyna Darka i Asię Bodynek, za nimi Nina i Ja a za mną bracia : Henio i Tosiek, obok Henia – jego żona Halina (trochę zasłonięta przeze mnie).
Maria Zając (*7.12.1909 +11.10.1991) trzecia z kolei córka Agnieszki i Jakuba Zająców
Powyżej jest już m.in. Jej zdjęcie z przedwcześnie zmarłym narzeczonym (wg tego co mi mówiła moja mama zmarł na gruźlicę). Po tej osobistej tragedii nie wyszła już za mąż. Karierę sprzedawczyni kontynuowała prawdopodobnie w sklepie, który był własnością rodziców narzeczonego (nie mogę tego powiedzieć na 100%). W każdym razie w czasie likwidacji sklepu rodzinnego przy ul. Katowickiej już pracowała gdzie indziej gdyż 5 dorosłych osób nie dało się utrzymać z niewielkich dochodów ze sklepu spożywczego. Na zdjęciu przed wejściem do sklepu (na okładce książki J.Krzyka pt „Szałfynster”, moja matka chrzestna Maria Zając– stoi pod reklamą „Radion sam pierze”). Jako jedyna z sióstr zdobyła wykształcenie handlowe i to ona przejęła formalnie od matki sklep mieszczący się na rogu ulic Katowickiej i Bonczyka w Bogucicach, po likwidacji sklepu pracowała w państwowych sklepach tekstylnych.
Tam przywoziłem jej często obiad ugotowany przez ciocię Elę. Ja byłem w wieku ok 10 lat czyli takim wieku gdy już nie bano się mnie wypuszczać samego autobusem miejskim. Ja oczywiście zawsze coś przy tej okazji zarobiłem (za co zaraz po powrocie kupowałem lody). Ciocia przed emeryturą pracowała w takimże sklepie w Szopienicach w pobliżu kościoła św. Jadwigi.
fot.26. Ciocia Mika na tle półek z materiałami stoi z dwiema najlepszymi koleżankami
Pod koniec
pracy w tym sklepie ciocia pracowała w kasie i w tym czasie nastąpiła nieudana
próba włamania (ukradzenia całodziennego utargu). Ciocia nie dała się jednak
zastraszyć za co dostała chyba jakąś
nagrodę.
fot.27. Ciocia Mika na stacji w Zwardoniu z
koleżankami z Bogucic
Elżbieta Zając, gdy Jakub Zając zmarł w szpitalu we Wrocławiu miała niespełna 2 lata. Jako jedyna jednak odwiedzała „wojenny” grób ojca we Wrocławiu. Była chyba najbardziej zapracowana z wszystkich 4 sióstr.
fot.30. Zdjęcie weselnego stołu ze ślubu Elżbiety Zając z Jankiem Czakańskim w sierpniu 1939 r. który zginął we wrześniu 1939 r. w czasie bombardowania w Zamościu i został pochowany na tamtejszym cmentarzu. Obok niego – Jego rodzice. Z lewej (w rogu) babka Agnieszka Zając.
W 4 lata po II wojnie światowej w styczniu 1949 r. ciocia Ela wyszła za mąż za Pawła Bodynka (*1.7.1907 +31.5.1990) z Orzegowa (dzielnica Rudy Śl.) i zamieszkała w mieszkaniu przy ul. Mieroszewskiego 8, wynajętym jeszcze przez Janka Czakańskiego w domu wujka Karlika Jesionka brata Agnieszki Zając (z domu Jesionek). Wujek Paweł pracował jako urzędnik w kop. "Katowice" i był biegły w załatwianiu wielu trudnych spraw. Emeryturę (oprócz babki Agnieszki) załatwił też m.in. dla wujka ojca -Jana Górki z Dębu a ponadto wyprawił do RFN znaczną ilość Boguciczan.
fot.32. A już 26 grudnia 1949 roku urodził się ich syn Damian Bodynek. Paweł Bodynek umarł 31.5.1990 r. a ciocia Ela zmarła 15.9.2000 roku.
3 siostry mieszkające w Bogucicach w odległości kilkuset metrów od
siebie prowadziły bardzo skoordynowane gospodarstwa: pranie odbywało się w
pralni u Cioci Eli na Mieroszewskiego 8 ( w belgijskiej pralce wirnikowej kupionej w kop. Katowice). Jego suszenie na strychu przy ul.
Klasztornej 2, potem jakiś magiel elektryczny lub ręczny (m.in. moja robota – kręcenie
„kurblą” – napędem ręcznym magla) a ewtl. prasowanie już we własnym
zakresie w każdym z 3 osobnych gospodarstw. Ja pracę magisterską z matematyki
pisałem na Katowickiej 7 (rok 1971) bo tam była osobna kuchnia (z niezależnym
wejściem z sieni) gdzie mogłem palić (papierosy). Przetwory owocowe były
wekowane u cioci Eli na Mieroszewskiego 8 i
…
…Tęskniły
za ciocią Monią,
od której co jakiś czas przychodziły
paczki i co jakiś czas my tam (niektórzy – najczęściej ciocia Mika) jeździliśmy
albo Oni do nas przyjeżdżali (2-3 razy).
P.S. Już po zakończeniu tych wspominek Nina odszukała zdjęcie z 31.7.2005
r. gdy stoję nad grobem Moniki i Oswalda Hallmann. Ponieważ z Heinzem (jego
rodziną) nie ma żadnego kontaktu, a wnioskując ze zwyczajów, które panują w tym
zakresie w Niemczech obecnie tego grobu może już nie być więc postanowiłem
tutaj opublikować kadr z tego zdjęcia.
Komentarze
Prześlij komentarz