Familoki i wulce
Grzegorz Górka, Familoki i wulce
Mój
artykulik oparłem na swojej – dosyć wąskiej perspektywie – rodzinnych Bogucic,
które jednak niewiele różniły się od sąsiednich wsi i miast i są dosyć
reprezentatywne dla tej centralnej części Górnego Śląska. Na Górnym Śląsku, do
1922 roku niemieckim, zupełnie inaczej wyglądała ludność i zabudowa
mieszkaniowa w miastach a inaczej na wsi. W miastach, w znacznym stopniu zgermanizowanych po ponad
400 latach od zrzeczenia się praw do Śląska przez króla Kazimierza Wielkiego (1356) i
wcześniejszych kilkuset latach „drang nach Osten” czyli niemieckiego parcia na
wschód nie było czymś dziwnym, że dominował żywioł niemiecki – im dalej na
zachód tym bardziej – zwłaszcza w miastach dominowali Niemcy i przeważała
zabudowa czynszowa czyli kamienice. Inaczej było na wsi– we wschodniej części
Śląska duży był napływ „nowej” ludności „polskojęzycznej”, głównie z Małopolski i Wielkopolski. Bardzo
„zakorzeniona” w rodzimej polszczyźnie była też ludność od wieków polska. Mam
tu osobiste obserwacje z okolic Rud Raciborskich, gdzie miejscowy klasztor
cystersów uczył młodzież z bliższej i dalszej okolicy – po polsku aż do
„głębokiego” 17 a nawet 19 wieku. Mówili
najczęściej o swoim języku, że to język miejscowy czyli śląski. W urzędach
sprawy musieli załatwiać w oficjalnym języku niemieckim, przy czym inaczej było
w cesarstwie austriackim a trochę inaczej w Prusach czyli od 1871 r. - w
cesarstwie Niemieckim. Nie chcę tu wchodzić w szczegóły bo nie jestem zbyt
dobrym specjalistą w tej dziedzinie, ale trochę z opowiadań Ojca, który dopiero
w szkole powszechnej w Bogucicach przed 1910 rokiem uczył się języka
niemieckiego (musiał powtarzać za nauczycielem: „das ist okno” – „to jest
Fenster”). Z wyrywkowych informacji i opowiadań księdza Jerzego Pawlika dużo
się nasłuchałem jak biskupi wrocławscy (np. Foerster ok.1850 r.) gdy popadli w
konflikt z pruską władzą we Wrocławiu rządzili diecezją wrocławską z zamku w
Javorniku (Jauernig) w Austrii. Seminarium duchowne w Widnawie, które kończył
ks Jerzy Pawlik w czasie II wojny światowej było filią seminarium wrocławskiego
ale formalnie było położone przed 1918 r. na terenie cesarstwa austriackiego.
Wszystko się działo niby na Śląsku ale bardzo zmieniało wskutek licznych wojen
i związanych z tym zmianami granic i władców.
Do napisania
tego tekstu natchnęły mnie różnice zdań na spotkaniu rodzinnym na temat tego co
znaczy określenie „familok” na Górnym Śląsku. Moi adwersarze przytaczali naukowe
definicje chcące zdefiniować cały świat za pomocą uogólniających sformułowań a
ja upierałem się przy swoim „obrazie” domu zbudowanego przez mojego dziadka Feliksa (Górkę) na początku XX wieku w
Bogucicach przy ulicy Klasztornej 2. Dziadek zbudował ten dom, podzielony na 10 a potem 11-mieszkań dla swoich potomków (i
w pewnej części – najpierw 4 a potem 5 mieszkań na wynajem). Był to jedyny dom
na tej ulicy (dziś nie ma nawet tej ulicy w Bogucicach od czasu wyburzenia go w
1979 pod rozbudowę osiedla „Ścigały”). Stojący obok dom wybudowany na gruncie
Swobodów (ożenił się z Eleonorą z d. Swoboda) przez jego ojca Alberta (Wojciecha) Górkę po
przywędrowaniu do Bogucic z Jawiszowic („staro chaupa”) uzyskał w tym
momencie numer 2a. Dom nr 2a został wyburzony przez kuzyna Alfreda („Fridka”)
Barteckiego gdy ten budował swój dom w
Kamionce ok.1965 r.
Ja
prezentowałem w tych dyskusjach pogląd, że „familok” to zazwyczaj (ale nie
tylko) nazwa domu zamieszkałego przez ludzi, najczęściej rodziny
(„familie”) i przez nich budowane w odróżnieniu od zabudowy przemysłowej
- w okolicy Bogucic reprezentowanej głównie przez kopalnie i huty (od rud
żelaza – tzw „darniowych”, potem cynku po większe huty żelaza tj. stali lub
surówki (np. huty w Wełnowcu – obecny kościół pw Wniebowstąpienia NMP w
Wełnowcu to dawna hala zborna tej huty żelaza, po której pamiątką jest też
często publikowane malowidło wędrownego malarza wielu górnośląskich obiektów
przemysłowych E.W. Knippla, i większej huty stali np. „Ferrum” na Zawodziu czy
też huty Dittricha (Dytrycha) w Dąbrówce Małej (także namalowanej przez Knippla),
Huty Królewskiej w Chorzowie, której budowę zainicjował pruski minister,
kierujący wówczas urzędem górniczym we Wrocławiu F.W. Reden. Początki chorzowskiej huty sięgają 1797 roku a
zaprojektował ją szkocki inżynier John Baildon. W Bogucicach były to także
nieduże fabryki przetwórcze m.in. prażalnia rud cynku „Schöllera” . Między
ulicą Ludwika a placem Stefana czy też Szczepana (teraz Wincentego Wajdy) stoi do dziś dom z "ejnfartem" czyli bramą dla pracowników tej
prażalni, pracującej na potrzeby wełnowieckiej huty cynku „Hohenlohe”. Była to
też fabryka słodyczy „Florida”, miło wspominana (zwłaszcza przez dzieci) na
dzisiejszej ulicy Wróblewskiego (tuż przy rogu z ul.Nową) - pracujące tam
dziewczyny mieszkające na Klasztornej rzucały nam przez okno słodycze w momentach
naszych wypraw „kąpielowych” w kierunku „plompki” tj stawów po drugiej stronie
drogi do Sosnowca.
Te domy „dla ludzi” były budowane przez dwa rodzaje inwestorów: 1) przez bogatszych robotników (czasami przy wsparciu banków), 2) przez instytucje tj. indywidualnych „deweloperów” lub ich grup (spółek). W Bogucicach jeszcze na początku XX wieku w znacznej mierze wiejskich gospodynie zaopatrywały się często „na wsi” tj w gospodarstwach na poły wiejskich lub po prostu w sklepach, bo we własnym gospodarstwie nie produkowały już zbyt wiele. Nie będę tu wymieniał poszczególnych domów czy ich grup bo w Bogucicach prawie połowa ludności po 1945 roku zamieszkała w „fińskich domkach”, związanych z ofensywą przemysłową świeżo powstałego komunistycznego państwa. Fińskie domki to jedyna reparacja wojenna wyegzekwowana na Finlandii tj. aliancie hitlerowskiego państwa z powodu głodu mieszkań, wynikłego ze zsyłki do ZSRR górników, głównie z niemieckiego przed II wojną światową Śląska i sprowadzeniem w ich miejsce górników polskich, którzy wyemigrowali do 1939 roku na zachód Europy (np. Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Belgia, Holandia). W podstawówce chodziłem też do klasy z dziećmi, repatriowanymi po 1956 roku z ZSRR wychowywanymi w sierocińcu kościelnym prowadzonym przez siostry (pierwotnie boromeuszki a potem jadwiżanki).
W
miarę rozwoju przemysłu i rozrastania się osiedli mieszkalnych ich właściciele
np. rodzina Giesche budowali także osobne domy dla kawalerów, które zachowały
się do czasów współczesnych jako tzw. „wulce” - zwane też z niemiecka "schlafhausami" (sens tego słowa poznałem
jako rachmistrz spisu rolnego w roku 1964 – szkolący nas instruktor na
zapytanie co w arkuszu spisowym oznacza słowo „wolce” odparł, że to
„młodzież męska wykastrowana”, wywołując huragan śmiechu szkolonych „rachmistrzów”
- niektórzy pamiętali jakim ogniskiem rozpusty i zgorszenia były „wulce”
istniejące głównie przy okolicznych kopalniach. Te domy dla kawalerów powstały
moim zdaniem w wyniku kompromisu właścicieli osiedli z kościołami (tak katolickim
jak i ewangelickim). By uniknąć deprawacji dziewcząt inwestorzy osiedli tj kapitaliści a po II
wojnie światowej – komunistyczne państwo
sprowadzało robotników – z oszczędności najczęściej samotnych młodych mężczyzn, którzy mieli swoje potrzeby seksualne i
kościoły pilnowały by były one zaspokajane w sposób popierany przez kościoły tj
„po ślubie” czego gwarancją miała być prawdopodobnie ścisła separacja
normalnych rodzin od skupisk „nadmiaru kawalerów”. Miejscowe gminy i kościoły
popierały więc osiedlanie całych rodzin (w „familokach”) a kawalerów miano
separować w „domach dla kawalerów”. Ten model osiedleńczy zapewniały też domy
budowane przez bogatszych robotników dla swoich potomków a w pewnych
proporcjach też na wynajem – także na pomieszczenia o innym przeznaczeniu:
sklepy, warsztaty np. stolarskie, garaże, magazyny itp. Osiedla budowane przez
inwestorów obiektów przemysłowych bądź ówczesnych developerów np. Nikiszowiec
(dla górników kopalni „Nikisz” przez spółkę „Giesche”) czy też bogucicki
„Pekin” (dla górników należącego do wełnowieckiej rodziny Hohenlohe szybu „Hugo”
– potem włączonego do kopalni „Ferdinand’). Gdy osiedla familoków były duże np.
Giszowiec czy też obrzeża kopalni „Ferdinand” – budowano także domy dla
kawalerów czyli „wulce” – nie było w
najbliższej okolicy wcale „familoków” budowanych przez dużych inwestorów, a
jedynie średnich (np. „folwark Bogucki”, „pańskie domy” przy ul. Ścigały czy osiedle
domów szybu „Ludwik” naprzeciw bogucickiego cmentarza) a także przez
właścicieli pojedynczych domów rodzinnych, oprócz tego były to wyłącznie
„wulce” a dodatkowo szkoła górnicza i internat dla szkolonych przyszłych górników (w bliskim
sąsiedztwie kopalni Katowice d. „Ferdinand”).
Bogucice ul. Księdza Franciszka Ścigały 17, katolicka szkoła podstawowa im. Św. Jacka - dawny dom górnika kopalni "Katowice" z lat 50-tych XX wieku (fot. z Wikipedii Bogucice 347.jpg)
Ojciec dziadka Feliksa - Wojciech (Albert ) a wg metryki Adalbert Górka („Gawor”) ur 14.4.1831 Jawiszowice, zm. 3.1.1894 Bogucice, przybył wraz z ojcem Janem ok 1850 do Bogucic z Jawiszowic, obecnie wieś w gminie Wilamowice koło Brzeszcz (i tenże powiat) – naówczas w Galicji, obecnie w Małopolsce. Moje spekulacje o przyczynę tej migracji Ojca i syna - samotnego kawalera wiążą się z zawodem – był kowalem i nie jest wykluczone że podpadł władzom austriackim w czasie datującej się na rok 1846 „rzezi szlachty galicyjskiej”, dostarczając „insurgentom” wykute przez siebie lub ojca (Albert miał wtedy dopiero 15 lat) kosy. Przydomek (pseudonim?) „Gawor” wziął się z mnogości Górków w tychże Jawiszowicach, co widać na miejscowym cmentarzu gdzie niemal co czwarty grób jest opatrzony nazwiskiem Górka. Sam sens pseudonimu wziął się może z gadatliwości mojego pradziadka. W Bogucicach wżenił się on u Swobodów (żona Eleonora ur. 1842), których gospodarstwo zlokalizowane było naprzeciw obecnego szpitala i został górnikiem w szybie „Ludwik” leżącym na skraju kopalni „Hohenlohe” należącej do rodziny Hohenlohe-Öhringen - właścicieli sąsiedniego Wełnowca. Rodzina ta pochodziła z powiatu Hohenlohe leżącego na granicy Bawarii i Badenii-Wirtembergii i przybyła na Śląsk dla interesów- głównie by objąć odziedziczone lub zakupione ziemie budując tu pałace w Ujeździe i Sławięcicach w powiecie Kędzierzyn – Koźle (Kandrzin - Cosel). Szyb „Ludwik”, którego wieżę wyciągową pamiętam a istniejące ciągle zabudowania stoją jeszcze i są własnością Katowickiego Holdingu Węglowego.
Rodzice, rodzeństwo i dzieci najstarszych sióstr (Józefy i Berty) mojego ojca Józefa Górki (zdjęcie zrobione w1928 lub 1929 roku, pomiędzy moimi dziadkami siedzi najmłodszy syn Stefan)
Komentarze
Prześlij komentarz